sobota, 21 września 2013

Literatura kobieca

Skromna, dobrze ułożona dziewczyna, która wyróżnia się tylko swoim złotym serduszkiem – będącym, jak wiadomo, elementem zgoła niepozornym. I on – przystojny, rozchwytywany przez kobiety, trochę łobuz. On zakochuje się w niej, ona nagle okazuje się być prawdziwą pięknością (przynajmniej dla niego). Więc on – odnajdując jej miłość – odnajduje zarazem spokój i życiową stabilizację. Ślub. Pocałunek. Spojrzenie w oczy. Koniec.



Czy cała literatura kobieca wygląda właśnie TAK?




Ludzie nie byliby ludźmi, gdyby nie tworzyli podziałów. Lepiej się czujemy, kiedy coś nowego możemy umiejscowić w odpowiedniej szufladce, podpisanej dla nas przez obyczaj. To się nazywa: normy społeczne. Tem sposobem, tak samo jak do szuflady na skarpetki wsadzamy skarpetki (a nie np. sztućce), kiedy przed oczami jawi nam się tytuł „Sezonowa miłość” – upychamy go do szufladki z literaturą kobiecą. I nie liczy się wtedy to, że w tej samej szufladzie panoszy nam się już pani Grochola, trzymająca pod pachą „50 twarzy Greya”. Literatura kobieca to literatura kobieca – koniec tematu.


Nie od dziś wiadomo, że zamykanie się w skorupce stereotypów nikomu na dobre nie wychodzi, ale najjaskrawiej uwidacznia się to na gruncie literatury. Książki uruchamiają wyobraźnię, pobudzają myślenie, poszerzają horyzonty – i tak dalej. Jeśli więc podchodzimy do nich z zamiarem lekceważenia tych tytułów, które zdążyliśmy już włożyć między ckliwe romansidełka – mamy chyba do czynienia z małym paradoksem?
Jak książka jest dobra, nie ma się co bawić w rozdzielanie na płci, warto ją przeczytać. Tak brzmi jedenaste przykazanie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz